Publiczność (nie) zawsze ma rację

Publiczność nie zawsze ma rację

Publiczność (nie) zawsze ma rację

Na tegorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w przypadku większości filmów oklaski były bardzo zdawkowe. Napracowali się twórcy, więc trzeba chociaż z grzeczności nagrodzić ich wysiłek. Ale trzydzieści sekund i wystarczy, już można biec dalej, na kolejny film z nadzieją, że może będzie lepszy, natychmiast zapominając o tym, który właśnie się obejrzało.

Kiedy jednak pojawia się wreszcie film robiony z myślą o widzu, publiczność potrafi być wdzięczna, nie zmyka po seansie, gdy tylko pojawią się napisy końcowe, tylko wiwatuje i klaszcze ile sił w dłoniach. Prawie ośmiominutowa owacja na stojąco dla „Najlepszego” Łukasza Palkowskiego (otrzymał nagrodę „Złotego Klakiera” za najdłużej oklaskiwany film na festiwalu oraz Nagrodę Publiczności) daje pewność, że film nie przepadnie w kinach i zapisze się na trwałe w świadomości Polaków.

Niepisaną regułą festiwali filmowych (od której, jak od każdej reguły bywają wyjątki) jest to, że oceny jury rozmijają się często z wyborami publiczności. Nagrodę za scenariusz (i za debiut) otrzymała w tym roku Jagoda Szelc za film „Wieża. Jasny dzień”, z którym publiczność miała duży kłopot. – Czy może mi pani wyjaśnić o co chodzi w zakończeniu tego filmu? – spytała mnie siedząca obok pani przed jednym z seansów. – Bo jak chodziłam na spotkania z autorami po filmach to oni tłumaczyli, co chcieli powiedzieć, a tym razem nie byłam, więc nie wiem. Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Mogłam oczywiście wyjaśnić, że w kinie artystycznym przesłanie nie musi być wyłożone „kawa na ławę”, że widz sam ma pogłówkować i wyciągnąć refleksje tylko dla siebie, ale mnie samej takie wytłumaczenie nie przekonuje. Zamiłowanie do logiki skutecznie uniemożliwia mi poszukiwanie sensu tam, gdzie go nie ma.

I chyba to jest największą bolączką tych słabo oklaskiwanych polskich filmów. Zwykły widz, który pójdzie do kina nie będzie miał okazji porozmawiać po seansie z autorem, aby dowiedzieć się, o co w filmie chodziło. Jeżeli sam nie dojdzie do tego po obejrzeniu filmu, to już nigdy się nie dowie. A widz lubi wiedzieć.

Pytanie kinowej sąsiadki sprowokowało mnie jednak do dociekliwości. Wyjaśnienie Jagody Szelc przeczytane w gazecie festiwalowej: „chciałam zrobić film, który najpierw będzie menuetem, a na końcu okaże się czymś zupełnie innym” wiele mi nie rozjaśniło, wysłuchałam więc wywiadu z autorką na stronie PISF z nadzieją, że zostanę doinformowana u źródła. Niestety, w interpretacji filmu znów niewiele mi to pomogło, natomiast wyjaśniły się inne okoliczności. Dla tak zwanej branży to oczywiście nic nowego, ale zwykły widz na pewno nie poczuje się słowach reżyserki dowartościowany. Autorka bez żadnej żenady (co kładę na karb nieopierzonej młodości) zdradza tajemnicę poliszynela: „moim celem było zrobienie odważnego filmu, ponieważ trafiła się psu kiełbasa (…) rektor reaktywował Studio Indeks, miałam dużą szansę zrobić kino autorskie, takie, jakie chcę (…) jak mogłam z tego nie skorzystać, musiałabym być kompletną idiotką”. W kontekście nagrody interesujące jest również to, co autorka mówi o scenariuszu: „to był bardzo rzetelnie, chamsko pisany scenariusz, wielokrotnie poprawiany (…) pilnowany, zadbany”. No i „trafiła się psu kiełbasa” po raz drugi. Jagoda Szelc została nagrodzona za scenariusz.

Jakie z tego wszystkiego wynikają wnioski dla początkujących scenarzystów? Przed wami są dwie drogi. Jeśli chcecie, aby widzowie was pokochali i ruszyli hurmem obejrzeć wasz film – musicie przestrzegać ścisłych reguł, których można się nauczyć. Jeżeli wolelibyście wygrywać festiwale i zdobywać przychylność krytyków, możecie nie przestrzegać żadnych zasad. Wystarczy, że macie wysoko rozwinięty dar przekonywania, że wasza artystyczna wizja zasługuje na to, aby ktoś wyłożył na jej realizację kilka milionów złotych. Albo po prostu macie szczęście, ale nie zawsze „trafi się psu kiełbasa”. Zanim więc zdecydujecie się na tę drugą drogę warto opanować podstawowy warsztat i dowiedzieć się na czym polegają zasady, aby potem móc świadomie je łamać (albo nie; nie ukrywam, że ten wariant bardziej mi odpowiada).

Jest jeszcze trzecia droga, wąska i wyboista – trzeba napisać taki scenariusz, żeby wszyscy – i widzowie, i krytycy i festiwalowe jury się nim zachwycili. Ale jak to zrobić – tego, niestety, nikt wam nie podpowie.

Wywiadu z autorką filmu „Wieża. Jasny dzień” można wysłuchać tutaj:

www.pisf.pl/aktualnosci/rozmowa-z-jagoda-szelc

Izabela Szylko, prowadzi kurs Scenariopisarstwo – podstawy

1 Comment
  • ANNA

    30 września 2017 at 19:56 Odpowiedz

    Iza dziękuję Ci za tak trafny komentarz , pięknie napisane i podsumowane taka prawna i tylko można się ”pośmiać ”

Napisz komentarz

CLOSE
CLOSE