Polski Coben, czyli tysiąc powodów do nadziei

najslabsze-ogniwo_300dpi-300x456

Polski Coben, czyli tysiąc powodów do nadziei

​„Kiedy nagle znika ktoś bliski, nawet ludzie bez wyobraźni są w stanie wymyślić tysiąc straszliwych scenariuszy albo, co jest jeszcze gorszą torturą, tysiąc powodów do nadziei” Harlan Coben, Bez skrupułów

Książka nie zaczyna się jak u Hitchcocka. Nie ma mocnego uderzenia. Jest zwyczajna, lecz szczęśliwa rzeczywistość, wzajemne zaufanie i pozytywne uczucia rodzinne. Zaczyna się jak u Cobena i w tym klimacie utrzymuje się przez cały czas.

Pewien znany pisarz powieści obyczajowych wiedzie spokojne życie na podtoruńskiej wsi, w bliskim sąsiedztwie lasu. Rodzinną idyllę przerywa zaginięcie jego brata Aleksa wraz z dziewczyną o imieniu Alina. Potem jeszcze jedno zaginięcie, tym razem chłopaka z sąsiedztwa. Pisarz Piotr Warot przekonuje się, że wokół czai się zło. Nie stanowi ono fikcji literackiej. Zło dzieje się naprawdę i jest bardzo blisko. Tuż obok.

Los (a może sprawca?) szykuje morderczą pułapkę. Pisarz był ostatnią osobą, która widziała zaginionych. Staje się więc jednocześnie podejrzanym i detektywem. Policja robi swoje, ze zmiennym zresztą szczęściem. Warot postanawia poprowadzić śledztwo na własną rękę. Wypytuje każdą osobę z rodziny, znajomych, sąsiadów. Pozyskiwanie informacji jednak przypomina zbieranie grzybów do dziurawego kosza. Bez specjalnych wskazówek nie sposób rozpoznać, które są śmiertelnie trujące, a które nie. Nikt nie mówi prawdy, a dezinformacja sprawia, że główny bohater kroczy w ciemnościach. Kłamstwa, półprawdy, zatajone informacje. Z tym wszystkim musi się zmierzyć i przekonać się, co jest możliwe, a co nie. Towarzyszy mu zaintrygowany czytelnik, który idąc za nim krok w krok, próbuje budować swoją własną wersję wydarzeń. Autor powieści jednak to stary wyga. Nie pozwala tak szybko zorientować się w sytuacji. W ciemnym lesie rozkłada wnyki, na które łapią się najsłabsi detektywi. Buduje zmyślne pułapki, strona po stronie, podając pozornie nieistotne informacje. Strzela z zaskoczenia. Napuszcza na siebie bohaterów. Myli pogonie. Kto czytał wcześniej książki Roberta Małeckiego wie, że jest on mistrzem w dozowaniu tajemnic. Buduje napięcie niczym myśliwy kopiący wilcze doły. Trzeba być nie lada wyrobionym czytelnikiem, by szczęśliwie je ominąć.

Podejrzani są wszyscy: bohater Piotr Warot, jego żona, a nawet syn. Mieszkańcy pobliskiego osiedla dla bogatych, rodzina i sąsiedzi. Kto tak naprawdę stoi za zaginięciami? I jaka to tajemnica, która zamyka usta wszystkim osobom dramatu? Każdy ma coś do ukrycia lub przemilczenia. Czasem są to powody do wstydu, niekiedy jednak zakłamywanie rzeczywistości ma zupełnie inne powody.

Najgorsza prawda i tak jest lepsza od najlepszego kłamstwa”

Harlan CobenBez pożegnania

Tych słów nie biorą na serio bohaterowie powieści. Każdy z nich toczy tu swoją własną grę, w której stawką staje się ludzkie życie. W spokojnym, podmiejskim lesie zbiera się na burzę. Przetoczy się ona niczym tornado nie pozostawiając złudzeń. Tajemnice i intrygi odsłonią prawdziwe oblicza, a po wszystkim nic już nie będzie takie samo jak przedtem.

Czy czytając z wypiekami na twarzy „Najsłabsze ogniwo” możemy mieć tysiąc powodów do nadziei czy raczej musimy być gotowi na tysiąc straszliwych scenariuszy? Z rzeczywistością każdy musi zmierzyć się sam. I jak echo pobrzmiewają słowa Harlana Cobena:

Nigdy nie wiemy wszystkiego o tych, których kochamy. I może, jeśli dobrze się nad tym zastanowić, nie wiemy wszystkiego nawet o nas samych.

Małecki manipuluje czytelnikiem, pokazując mu sielankę, by za chwilę ją zburzyć, krok po kroku, niczym dom, zbudowany nie z cegieł, lecz na fundamencie ludzkich kłamstw. Zupełnie tak, jak czyni to Harlan Coben, który od lat inspiruje Autora „Najsłabszego ogniwa”. Okoliczności i motywy zaginięć, a także sposób opisu i dochodzenia do prawdy nie noszą jednakże znamion naśladownictwa. Stanowią jedynie pozytywną inspirację ujawniając prawdziwe, literackie porozumienie dusz. Nie będzie przesadą nazwać Roberta Małeckiego polskim Cobenem. W pełni sobie na to zasłużył.

Margota Kott – ma w sobie coś z kota, lubi chodzić własnymi drogami. Jest niezrzeszoną indywidualistką. Czyta, pisze, recenzuje. Nieodmiennie, od lat zakochana w niesamowitym człowieku -Sherlocku Holmesie. Kiedyś marzyła się jej praca w policyjnym laboratorium, chciała być detektywem, a nawet pracownikiem trupiej farmy w USA. Rzeczywistość okazała się jednak dużo barwniejsza. Ma kilka zawodów, a na kartach książek może być tym, kim chce. Nie cierpi przeciętności, organicznie się nią brzydzi. Przeciętne uczucia nudzą ją, zarówno jako czytelniczkę, jak i pisarkę. W grę wchodzą tylko skrajne emocje!!!

Napisz komentarz

CLOSE
CLOSE